Zaznacz stronę
slow life błękit plaża niebo

Jak to się pięknie składa, że w naszym ojczystym języku polskim słowo „wolne” ma podwójne znaczenie. W dodatku oba pasują do mojej idei slow life. Bo slow life dla mnie właśnie takie jest: niespieszne i wolne. Wolne od przymusu i powinności, wolne od spełniania oczekiwań innych, wolne od mówienia tego, co wypada powiedzieć, wolne od robienia tego, co należy zrobić. Po prostu wolne. Wolne i niespieszne życie.

Ale jak zwolnić tempo życia, kiedy doba ma tylko 24h, a ja i tak nie potrafię zdążyć ze wszystkim, co sobie zaplanowałam… Tak, kiedyś właśnie takie miałam pytanie. Myślałam, że jestem za wolna, za leniwa, za mało ambitna. Spałam mniej, jadłam w pośpiechu cokolwiek, byle nie zajmowało wiele czasu. Planowałam swój czas nie na kilka dni do przodu, ale kilka tygodni. W efekcie tego, gdy zdarzało mi się zachorować i zaniemóc z realizacją poczynionych planów, przez następne dwa a czasami nawet trzy tygodnie po chorobie nadrabiałam wszystkie zaległości. A jeśli już zdarzyło mi się mieć chwilę wolnego i siedziałam przez pięć minut nie robiąc nic, zaraz pojawiały się wyrzuty sumienia, że przez te pięć minut mogłam zrobić coś pożytecznego i cały urok z odpoczynku ulatniał się w mgnieniu oka.

Aby wyjść z tego koła potrzebowałam wiele doświadczyć, przepracować, przemyśleć.

Przede wszystkim chciałam lepiej poznać siebie. Sprawdzić, kim jestem i kim chcę być. Nazwać i przyjrzeć się swoim mocnym i słabym stronom. Poznać swoje talenty. Nazwać swoje wartości i nadać im wagę. Jasno określić, co lubię, a czego nie. Czego potrzebuję, by być szczęśliwą. W końcu zestawić to, co czuję i myślę z tym, jak postępuję i ostatecznie wyznaczyć swój kierunek, w którym chcę w życiu podążać.

Ograniczyłam liczbę działań, w które się angażuję. Ograniczyłam też liczbę osób, z którymi się spotykam a w niektórych przypadkach zmniejszyłam ich częstotliwość. Wolę spotkać się z kimś rzadziej, ale na dłużej. Mieć czas na niespieszną rozmowę, wymianę myśli, wspólne bycie razem.
Ograniczenia wprowadziłam także odnośnie ilości obowiązków, które kiedyś sobie narzuciłam lub zmniejszyłam częstotliwość ich wykonywania. Zmniejszyłam też liczbę przedmiotów, które posiadam. Dzięki temu zyskałam sporo wolnego czasu, który mogę przeznaczyć na działania ważne dla mnie, związane z moimi wartościami i prowadzącymi do realizacji moich celów.

Powoli krok po kroku realizuję swój plan. Nie robię niczego na siłę. Jeśli czuję, że to, co wybrałam i zaplanowałam było pomyłką, to się do tego przyznaję i obieram inną drogę. Po co marnować swój czas i oszukiwać samą siebie? Dzisiaj daję sobie prawo do błędu. Daję sobie prawo do zmiany decyzji. Odpuszczam zamiast się zmuszać do czegoś, z czym nie jest mi dobrze. Nie katuję już sama siebie myślami typu: „jak tak możesz zmieniać zdanie jak chorągiewka na wietrze?” „Jesteś nieodpowiedzialna”, „teraz, jak już jesteś w połowie drogi rezygnujesz? Mięczak z Ciebie!”, „Co chwilę zmieniasz zdanie. Sama nie wiesz, czego chcesz” no i myśl „Co inni powiedzą”.

Jak mi z tymi zmianami teraz? Cudownie. Chociaż czasami jeszcze nieswojo.

Czy było warto obrać tą drogę?

Nie było łatwo. Ale zdecydowanie było warto.
Co więcej: ten proces cały czas trwa. Podążając wybraną ścieżką, co jakiś czas sprawdzam czy na pewno idę w kierunku, w którym chcę podążać. Sprawdzam czy się nie zagubiłam lub, czy nie osiadłam gdzieś na mieliźnie. Zdarza się, że stare myśli czy przekonania jeszcze gdzieś wybrzmią. Ważne jest jednak, że jestem w stanie to zauważyć i odpowiednio zareagować.
Świat nieustannie się zmienia. Wszystko, co mnie otacza podlega ciągłym zmianom.  Ja też się zmieniam, więc i moje decyzje czasami mogą ulegać zmianom. Daję sobie prawo do zmiany decyzji i obrania innego kierunku. Dzięki temu angażuję swój czas w działania, które mnie interesują, sprawiają, że się rozwijam. Bycie sobą w relacji i ciągłym rozwoju – to jest życie, które kocham. To jest moje niespieszne i wolne życie – moje slow life.